
tytuł- "Love, Rosie"
wydawnictwo- Akurat
rok wydania- 2014
liczba stron- 512
Jedni twierdzą, że nasze życie jest z góry ustalone. Każde wydarzenie jest zaplanowane i ma swój cel. Są też tacy, którzy mówią, że życie jest splotem wypadków, jest nieprzewidywalne. Kto z nich ma rację? Nie wiadomo. Może po trochu i jedni i drudzy. Jedyne czego możemy być pewni, to fakt, iż nasze życie jest niepowtarzalne. Każdy z nas przeżywa tą przygodę na swój sposób. Każdy z nas ma swój scenariusz i swoich bohaterów. Czasem mamy tylko tą samą scenę, albo aktorów. Wątki naszych historii się przeplatają i składają na coś niesamowitego. Są jak nici, które tworzą piękną tkaninę. Czasem szarą i ponurą, a czasem kolorową i szczęśliwą. Zdarza się, że jest w kolorach smutku, żałoby, ale i miłości, dobroci. Może się nam wydawać, że ta tkanina jest strasznie zagmatwana i bezsensowna, ale to nie prawda. Takie wrażenia przez długi czas mieli Rosie i Alex, dwójka największych przyjaciół i bohaterów świetnej powieści Ceceli Ahern.


absolutnie oryginalnego i niepowtarzalnego. Coś co łamie nam serce, a my mimo to chcemy więcej i więcej. Uzależniłam się od tej książki, od Rosie i Alexa i od ich historii. Cała powieść jest opisana w formie listów. Na pierwszych stronach czytamy małe liściki ze szkolnej ławki, potem listy, dokumenty, ogłoszenia, e-maile i SMS'y. Autorka przez ten cały czas chciała, aby wszystko było autentyczne, więc na początku, aż roi się od błędów ortograficznych. Wielokrotnie słyszałam opinię, że to bardzo przeszkadza i denerwuje, ale jakoś nie mogę się zgodzić, bo ja nie odczuwałam, żadnego dyskomfortu z tym związanego. Muszę za to przyznać, ze trochę się bałam rozpoczynać tą książkę. Nigdy nie czytałam powieści epistoralniej, pisanej listami, niestandardowej. Myślałam, że nie uda mi się wbić w historię, że nie znajdę kontaktu z bohaterami, że nie zrozumiem wszystkiego. Jak ja się myliłam! Pisarka tak umiejętnie posklejała te mniejsze i większe formy przekazywania informacji, że
nie miałam najmniejszego problemu z zaznajomieniem się z "Love, Rosie". Mogę nawet powiedzieć, że lepiej poznałam bohaterów i ich uczucie, bo wszystko co o nich wiem wypływało bezpośrednio z ich słów i opisów. Bardzo podobało mi się też to, że niektóre ważne informacje są nam z początku nie znane tylko ich cień miga nam miedzy słowami. Nie od razu dowiadujemy się o pracy Rosie, tylko czytamy listy jej rodziny, którzy wiedzą o co chodzi i dla nich jest to oczywiste, więc nie
powtarzają, tego samego. My, biedni czytelnicy, musimy czekać, aż wreszcie ktoś puści parę z ust!
Niektórzy mówią, że żeby czytać tą książkę trzeba przysłonić oczy na wiele rzeczy. Na przykład na główny fakt, aż tak częste mijanie się dwójki przeznaczonych sobie ludzi, którzy mieli ponad milion okazji, żeby powiedzieć sobie prawdę, ale o wszystkim ważyła minuta spóźnienia, jedno niewłaściwe słowo, lub zagubiony list. Ale spójrzmy na to z drugiej strony. Życie nie jest usłane różami, nie zawsze jest słodkie i różowe, a mimo to wierzymy we wszystko co z niego wynosimy. Każdy na pewno słyszał o spotkaniu dawno zaginionej córki z rodziną, o powrocie do zdrowia śmiertelnie chorego mężczyzny, o narodzinach dziewczynki, która nie miała prawa przeżyć. Jesteśmy świadkami małych cudów w życiu. Jedne są bardziej prawdopodobne, a inne mniej i nawet na te nietypowe zgadzamy się, bo chcemy wierzyć w cudy. Dlaczego by w takim razie nie uwierzyć w cud historii Rosie i Alexa? Wiecznie oddzielnych przyjaciół, którzy są blisko, ale nadal daleko? Jest jeszcze inna sprawa, która męczy niektórych czytelników. Nikt nie opisuje tak dokładnie tak wielu spraw w listach! Tylko drodzy malkontenci, musicie pamiętać, że historia ma miejsce przed Niesamowitą Erą Facebook'a i innych. Dzieje się w końcu XX wieku i na samym początku XXI w. Dlatego stwierdzam, iż wszystko jest możliwe, a te dość długie listy są samą esencją powieści.
Ich historia jest piękna i wartościowa. Mówi o unikalnej przyjaźni, niełatwej miłości, ale też o

Podsumowując: ja nie czytałam tej książki. Ja ją pochłonęłam, w całości i nie odwracalnie. Polecam ją, bo jest tego warta. Musicie ją przeczytać!
Mnie niestety książka nie powaliła na kolana, nie wiem czy to ze względu na formę w jakiej została napisana, czy może denerwowała mnie to, że bohaterowie musieli tyle lat dochodzić do tego, co tak naprawdę czują, co dla mnie było jasne od samego początku. W każdym razie mam w planach obejrzeć jeszcze film, bo słyszałam, że jest lepszy od książki ;)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że film Ci się spodoba :) Widziałam go i uważam, że to na prawdę kawał dobrej roboty. Brakuje mi niestety duuuuuużej części z książki, ale sam w sobie jest ciekawy i warty obejrzenia choć mało podobny do "swoich fundamentów"
Usuń:)
W zupełności zgadzam się z Twoją opinią, to książka dla każdego, piękna, romantyczna, irytująca, do pochłonięcia ;) Generalnie Ahern ma dar do opisywania zwykłych historii w magiczny sposób, uwielbiam jej prozę.
OdpowiedzUsuńPrzeglądam blogi i znowu trafiam na Love, Rosie. Czy teraz wszyscy muszą ją czytać?! Chyba muszę po nią sięgnąć i przekonać jaka jest cudowna. Oglądałam film, który był warty obejrzenia, jednak nie powalał na kolana. Mam nadzieję, że książka jest o wiele lepsza i mnie nie zawiedzie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Silava ;3
www.silava506.blogspot.com